Musical „Cats” – na świecie i w Polsce

„Pamięć,
Wciąż osłania i rani
Zawsze wierna jak kamień
Zawsze czuła jak mgła
Zgodny taniec
W przedświecie krążą pamięć i wiatr
Spójrz za siebie
Żyć już czas”

„KOTY” NA ŚWIECIE

Jak głosi anegdota, pewnego dnia Andrew Lloyd Webber, młody i kontrowersyjny twórca musicali, wybierał się w długą podróż samolotem. Poszukując lektury, by skrócić sobie czas lotu, natknął się na czytany mu w dzieciństwie przez matkę tomik wierszy. Był to „Old Possum’s Book of Practical Cats”, Thomasa Stearnsa Eliota. Tak oto, na wysokości kilku tysięcy metrów ponad ziemią, powstał pomysł stworzenia dzieła, które przeszło do historii, jako najdłużej wystawiany musical.

„Koty” zostały zdjęte z afisza New London Theater dokładnie w swe dwudzieste pierwsze urodziny. Od 11 maja 1981 do tejże samej daty, lecz 2002 roku, w samym Londynie „Cats” zostały wystawione niemal 9000 razy. Musical przedstawiono w kilkudziesięciu krajach, doczekał się również swej ekranizacji. Co sprawia, iż przez tak wiele lat show ten cieszy się niegasnącym zainteresowaniem i uwielbieniem fanów? Odpowiedzią jest magiczny świat, w który nas przenosi, ale też podobieństwo do nas samych.

I rzeczywiście każdy widz jest w stanie odnaleźć w którymś z bohaterów swoje własne cechy. Możliwość taką daje nam również regionalizacja spektaklu, w zależności od tego, w którym zakątku świata jest przedstawiany.

Jako pierwsze pojawiły się londyńskie „Koty”, eleganckie, wymuskane, typowo angielskie. Nie trudno jest dostrzec w nich odwzorowanie cech narodowych. Ponieważ w „Cats” ogromną rolę odgrywa strój i makijaż, jako dopełnienie kociej aparycji, skupmy się też na nich. Najbardziej charakterystyczną postacią, odwołującą się do brytyjskiej kultury jest Bustofer Jones, gruby, 25 funtowy kocur z St. James Street. Zawsze elegancki, w dobrze skrojonym, czarnym fraku i spodniach, z białym surdutem oraz monoklem na łańcuszku. Choć wygląda nieco śmiesznie, cieszy się szacunkiem całego społeczeństwa. Kocie uosobienie agielskiego gentelmena to odbicie sfery arystokratów, starszego pokolenia brytyjskiego, bardzo mocno zakorzenionego w tradycji.

Inną, niemniej ciekawą postacią jest Londyńska JennyAnyDots – kocia ciotka, spędzająca całe dnie na siedzeniu, a w nocy trenująca myszy i karaluchy. Czy to nie mrugnięcie okiem w stronę angielskich starszych dam, przykładających olbrzymią wagę do edukacji?

Również brytyjska wersja RumTumTuggera, kota niezwykle grymaśnego uwielbianego przez wszystkie kotki, ma swój odnośnik w rzeczywistości. Sam Webber twierdzi, że wzorował się na Mick’u Jaggerze z The Rolling Stones. Widać to również w grze aktora. Wyzywające czasem ruchy ciała, obcisły strój i buntownicza piosenka to jego dewiza.

A jak przedstawiane są „Koty” w innych krajach? Broadway’owskie, które na deski Winter Garden Theatre wkroczyły już w 1982 roku, mają widoczne naleciałości amerykańskie. Są bardziej krzykliwe, kolorowe i nierealne. Jak amerykański sen. Mungojerrie i Rumpelteazer, kocia para rozrabiaków i drobnych złodziejaszków, została tu ubrana w komiczne kostiumy, zawierające w sobie śmieci, jako element maskujący. Cała akcja, bowiem rozgrywa się na ogromnym śmietniku, widzianym oczami kota. I tutaj również gra aktorska jest bardziej przystosowana do tego, co jest w stanie znieść widownia. Koty wyłaniają się z ciemności, lecz nie na scenie, wchodzą pomiędzy widzów, wyrywają dzieciom pudełka z popcornem i ciskają nimi w widownię. Prychające, buntownicze i zadziorne uosabiają stereotyp amerykańskiej młodzieży, aktualny zarówno 20 lat temu, jak i obecnie.

Ciekawym zjawiskiem było pojawienie się „Cats” w japońskim wydaniu. Specyfika makijażu i kostiumów nie podlega tu dyskusji, lecz widzimy też wyraźnie inne kanony piękna, Japoński RumTumTugger jest biały, w przeciwieństwie do opisanego przez Eliota czarno-brązowego kota. Wynikać to może z faktu, iż naród azjatycki, jako o wiele bardziej fascynującą i nietypową uznaje jasną karnację i blond włosy. Taki właśnie jest Tokijski łamacz kocich serc. Również ruchy kocich tancerek mają delikatny charakter, przynoszący na myśl sposób poruszanie się gejszy, a nie, jak w przypadku USA, drapieżnej seksualności. Kolejnym fascynującym aspektem kulturowym było pojawienie się w Japonii Trading Cards, popularnych już na całym świecie. Są to karty kolekcjonerskie, przeznaczone również do gry, wydawane zarówno w seriach, jak i jako rzadkie i unikatowe, np. holograficzne karty. Szał ten zawładnął również „Kotami”. Zdjęcia bohaterów, z migoczącymi podpisami, trójwymiarowymi rysunkami i ujęciami „backstage” stały się poszukiwanym towarem na rynku.

Musical zatoczył bardzo szerokie kręgi i dotarł zarówno do Singapuru, Hongkongu, Tajwanu czy Korei, jak i Nowej Zelandii, Malezji czy też Południowej Afryki. W Europie nie było chyba kraju, który nie wystawiłby własnej wersji „Kotów”. Budapeszt, Wiedeń, Hamburg, Oslo czy Paryż, wszędzie znajdowały się tłumy chętnych do wkroczenia w świat istot, chodzących własnymi drogami.

Rosyjskie przedstawienie jesteśmy w stanie rozpoznać od razu. Makijaż piękny, lecz uproszczony, przywodzi na myśl stare rosyjskie książeczki drukowane jedynie czarną i rdzawoczerwoną farbą, a kostiumy opierają się poczęści na tradycyjnych strojach, jak futrzane czapki i malowane ręcznie kostiumy w drobne wzory.

W Niemczech, dla odmiany wszystko zaprojektowane zostało bardzo dokładnie „ramtamtamek_bombalurina” i realistycznie. Sama oprawa graficzna przypominała wizualnie tą Broadwayowską, natomiast śmietnikową scenografię zamieniono na chłodniejsze i groźniej wyglądające złomowisko samochodów. Niemieckie koty są bardziej nowoczesne, przystosowane do istnienia w zmieniającym się wciąż, zmechanizowanym świecie. Węgierski RumTumTugger nosi na szyi złoty łańcuch z literą „R”, i tak jak reszta kotów stylizowany jest bardzo frywolnie, nowocześnie i z dużą dozą umowności, natomiast jego czeski odpowiednik „Ten Rambajz-tago to je zvidavy tvor!” nosi dredy i dziergany na szydełku strój.

Co kraj to obyczaj. I w Polsce nie obyło się bez innowacji. Dla jednych warszawskie „Koty” przedstawiane przez Teatr Roma, to profanacja, dla innych, udane przeniesienie w realia stolicy. Oddaje bezbłędnie klimat „Warszawki”, zamkniętego światka elit kulturalnych. Trochę pretensjonalny, podążający za trendami, nie zawsze przynoszącymi pozytywne zmiany, proponujący innowacje, które nie każdy fan „Cats” jest w stanie zaakceptować, lecz z pewnością nie można zarzucić mu sztampy. Twórcy zdecydowali się na bardzo odważny krok, mianowicie zmienili tytuł „Cats” na polskie „Koty”. Nie zdarzyło się to jeszcze w żadnym kraju. Meksykański pomysł na nazwanie spektaklu „Gatos” został jednogłośnie odrzucony, w Polsce natomiast „Koty” przyjęto życzliwie. Kolejną zmianą, choć stosowaną już w innych krajach, było spolszczenie kocich imion. Wydaje się, iż nie zawsze fortunne. Tak też Jennyanydots przechrzczono na Plameczkę Pac, Macavity stał się Makiawelem, Rumpleteazer – Pumperniklem, a najbardziej nietrafiona była zmiana imienia Rum Tum Tugger na Ram Tam Tamek, co odbiera mu całą drapieżność, pozostawiając wizerunek czteroletniego chłopca w piaskownicy… Również charakteryzacja przeszła transformację od stylu kociego, do makijaży widywanych obecnie na pokazach mody. Trendy, lancy i jazzy, jak to się mówi, ale pogoń za modą w tym przypadku nie przyniosła nic dobrego. Aktorzy mają na twarzach karykaturalne maski o kanciastych kształtach, a włosy wystylizowane są na modłę popularnych salonów fryzjerskich Warszawy. Patrząc na tak odmienione koty, pragnie się powrotu do tradycji. Z drugiej strony cały spektakl po raz kolejny pokazuje nam wpływ nie tylko kraju, ale i miasta, w którym show jest przedstawiany, na całokształt obrazu. Również warszawska publika ma z tymi kotami o wiele więcej wspólnego, niż z którymkolwiek innym ich wydaniem. Może w mieście szarości i pośpiechu jedynie modernistyczne „Koty” miały szansę odnieść sukces, gdyż „przystosowały się” do otaczających warunków. Są ostrzejsze, atakujące awangardą, robiące szum a tym samym przyciągające rzesze widzów, żądnych mocnych wrażeń. Zmiany można negować lub popierać, lecz niezależnie od stanowiska, przyznać należy, iż ROMA w pełni sprostała wyzwaniu, jakim była polska wersja „Kotów”.

„KOTY W KRAKOWIE”

Lloyd Webber był twórcą przebojów musicalowych jak „Jesus Christ Superstar”, „Evita” czy „Upiór w Operze”, a „Koty” utorowały sobie drogę nawet przez Kraków, który również doczekał się swojej własnej adaptacji dzieła.

Obserwowaliśmy ostatnie przygotowania przed premierą wersji autorskiej, wystawianej przez Studio Teatru Muzyki i Tańca.

I tym razem oryginalna wersja została zmieniona, lecz nie w sposób awangardowy, a bajkowy i szalony. STMiT to grupa ponad czterdziestu młodych ludzi w wieku od 6 do 25 lat. Ich „Koty” są barwne, ruchliwe i pełne energii. Przedstawienie zachwyciło więc zarówno dzieci jak i dorosłych. Dodanych zostało kilka piosenek, specjalnie dla spektaklu stworzono również nowe postacie jak Różowa Pantera czy rodzina Wampów. Nietypowym pomysłem było rozdzielenie ról Mungojerry i Rumpleteazera na cztery osoby, a nie, jak w oryginale – dwie.

Zobaczyć możemy zarówno tygrysa, panterę, jak i kota albinosa. Kolorystyka całego spektaklu jest jaskrawa, baśniowa. Cztery koty -złodziejaszki noszą żółto – fioletowe kostiumy z futrzanymi dodatkami, przynoszącymi na myśl vodewillowskie stroje tancerek. Ciekawym chwytem było dodanie piosenki „Złośliwej pary”, odwzorowującej idealnie zachowania nastolatków, droczenie się w myśl zasady „kto się lubi, ten się czubi”. Dzięki takim zabiegom spektakl nabiera odpowiedniego wydźwięku i pozwala młodym widzom odnaleźć w bohaterach część samych siebie.

Kompletnie odrealniona jest również turkusowo-żółta kotka-fanka, zachwycająca się kocim gwiazdorem. Krakowski Rum Tum Tugger wystylizowany został po części na kota w butach (czerwone kozaki), a charakteryzacja nadała mu wygląd rysia. Jego zawadiacki styl i drobne dodatki jak pasek z ćwiekami to ukłon w stronę oryginalnego „Jaggerowskiego” podrywacza.

Za kulisami, podczas ostatnich prób, dało się wyczuć, iż młodzi wykonawcy są bardzo zaangażowani i przenoszą część swoich ról scenicznych do życia codziennego. To kolejny dowód na ogromny czar musicalu. Ryzykownym pomysłem było zaangażowanie cztero i pięcioletnich dzieci do roli myszek, lecz efekt rozbroił nawet najpoważniejszych krytyków.

Cały spektakl przyjęty został ogromnymi brawami, a niezapomniany wizerunek stworzyła para Kocich Wampów, cioteczka Gumbie czy fantastyczne wystąpienie skrzypaczek Macavity’ego. Dziewczęta te, o niesamowitym głosie, sprawiły, iż widowni przeszły po plecach ciarki, gdy jedna po drugiej zaczęły naśladować dźwięk instrumentów od basu do sopranu, a następnie odegrały wspaniałe intro na dwoje skrzypiec. Zabawnym elementem i leitmotivem przedstawienia była wspomniana wcześniej Różowa Pantera z rozdwojeniem jaźni. Również Koci Wysoki Sąd swą niezachwianą postawą weterana, którego nie ruszy już nic, przyczynił się do doskonałej rozrywki widzów.

Niespodziewanym elementem całego show było zatrudnienie kaskadera, dublującego Macavity’ego w scenach zjazdu po linie, całości dopełniły efekty świetlne i dym. Scenografia zrobiła się bardziej swojska, krakowska, nad dachami starych kamienic zabłysnął księżyc, oświetlając zakamarki Kazimierzowskich podwórek. W takiej oto scenerii rozegrał się jeden z najpiękniejszych momentów przedstawienia – utwór „Memory” wykonywany przez białą kotkę. Oryginalnie piosenkę tą śpiewa stara, niegdyś piękna kocica Grizabella, która tęskni za dniami swej świetności, obecnie opuszczona przez wszystkich pozostaje w świecie swych marzeń. Krakowska wokalistka została nazwana po prostu Memory. Na całym świecie piosenka ta znana jest jako jeden z najbardziej wzruszających utworów. Przyniosła sławę piosenkarce Elanie Paige, dodała blasku Barbrze Streisand, Celine Dion, czy Sarze Brightman. Polską wersję „Pamięci” śpiewały między innymi Zdzisława Sośnicka czy Edyta Górniak.

Dla krakowskiego spektaklu napisany został nowy tekst, mówiący o tym, że w każdym z nas tkwi małe dziecko, i że całe życie uczymy się wybierania odpowiednich dróg. Również morał przedstawienia jeszcze wyraźniej podkreśla wagę współpracy, zgody i miłości. To właśnie uczucie radości i zachwytu, z którym widz wychodzi po każdym spektaklu, niezależnie od zakątka świata, w którym spotkał się z „Kotami”, jest sekretem długowieczności owej sztuki. Każdy wszak potrzebuje odrobiny marzeń i wiary w to, że nie jest osamotniony w swych zmartwieniach i szczęściu. „Koty są bardzo podobne do Ciebie”, brzmi jedno z ostatnich zdań spektaklu… i rzeczywiście tak jest.

Klaudyna Góralska